Szybki wypad, bez zbędnej otoczki (wielu dni przygotowań, planowania etc.). Całość trwała dwa dni, a celem było dotarcie do pięknych miejsc w których byłem wcześniej, lecz teraz już tylko rowerem, nie uzależniając się od jakiejkolwiek innej formy lokomocji.
Celem było miejsce, w którym rozbiliśmy obóz będąc na Roztoczu wcześniej, lecz teraz jechałem sam. Jazda samemu ma wiele plusów jak i minusów, można o tym napisać osobny rozdział wielkiej książki. Tym razem do celu, najkrótsza trasa wynosiła 105-110 km. Pierwszego dnia chciałem zahaczyć o parę miejsc, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko asfalt przed kołem roweru, tak więc trasę nieco wydłużyłem.
Celem było miejsce, w którym rozbiliśmy obóz będąc na Roztoczu wcześniej, lecz teraz jechałem sam. Jazda samemu ma wiele plusów jak i minusów, można o tym napisać osobny rozdział wielkiej książki. Tym razem do celu, najkrótsza trasa wynosiła 105-110 km. Pierwszego dnia chciałem zahaczyć o parę miejsc, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko asfalt przed kołem roweru, tak więc trasę nieco wydłużyłem.
Z pod Lublina, gdzie mieszkam, ruszyłem około godziny 9-tej. Trasa biegła przez malownicze tereny płaskowyżu świdnickiego położonego w granicach 200 m n.p.m. Dalej przez miejscowość Piaski kieruję się w stronę Żółkiewki. Po drodze krótkie przystanki na jedzenie przygotowane w domu, lecz bez zbyt długich przestojów, gdyż jest do przejechania spory kawałek, a znalezienie odpowiedniego miejsca na nocleg i rozbicie obozu wieczorem zajmuje trochę czasu.